14 kwietnia 2013

Pierwszy filmik i pierwsze refleksje

TBILISI Udalo się zmontować filmik z pierwszych dni naszej misyjnej przygody i już go Wam pokazuję. Oczywiście to tylko migawki, ale myślę, że trochę oddają atmosferę. Cieszę się, że mogę się tym z wami podzielić: jest pięknie, bo widzę na każdym kroku rękę Boga, który się o nas troszczy. Jest pięknie, bo ludzie są piękni, bo jest piękna przyroda, pogoda. Pomimo wielu „zabytków” z czasów CCCP kraj się rozwija, nie ma propagandy homo, pornografii i prostytucji na drogach. Nie ma hipermarketów a owoce i warzywa nie są pryskane. Prawie raj! Zobaczcie sami. Pod ekranikiem jest przycisk CC, trzeba włączyć polskie napisy.


Po przybyciu, pierwsze nasze „pojawienie się” było w dzień św. Józefa, kiedy w Rzymie papież Franciszek rozpoczynał swój pontyfikat. Razem z biskupem Giuseppe Pazotto pojechaliśmy do Arali, na południu Gruzji, gdzie co roku przybywają setki wiernych z okolicznych, katolickich wiosek.
Tam zostaliśmy oficjalnie przedstawieni i powitani. Po liturgii wszyscy przeszli do - nazwijmy to - domu weselnego, budynku, który służy mieszkańcom wioski do rożnych okazji, pogrzebów, wesel i innych imprez, w których uczestniczą wszyscy mieszkańcy. Tam zakosztowaliśmy klimatu gruzińskiej supry: stoły, pomimo postu – katolicy nie jedzą przez cały W. Post mięsa – były przeładowane i co chwilę ktoś coś donosił. W głośnikach cały czas leciały toasty, kto się dorwał do mikrofonu nawijał przez dobre kilka minut. Potem grupy wyznających tradycyjną „liturgię” podnosiło się ze szklankami i z wielką powagą spełniali toast: za papieża, za biskupa, za kapłanów, być może też i za nas coś było, i potem za przodków, za zmarłych.

Język
Pomimo że gruziński jest bardzo trudny i zupełnie obco brzmi w naszych uszach nie mam problemów z komunikacja. Kilka słów, którymi na początek robi się „wrażenie”, gamardzioba, rogora har (dzień dobry, jak się masz) i już się gadka rozkręca, trochę na migi, trochę po rosyjsku, z młodszymi po angielsku. Nie mniej nauka gruzińskiego to nasze podstawowe teraz zmaganie. Mamy babeczkę, która przychodzi do nas codziennie na 1,5h. Zna trochę włoski i rosyjski, więc może nami cokolwiek wyjaśnić. Ale szukamy innych rozwiązań, bo nie da się tylko rozrysowywać codziennie słupków z odmianami kolejnych czasowników bez jakieś metodologii, konkretnych ćwiczeń, dialogów itp. Mamy już szkołę, od maja będziemy robić lekcje wg podręcznika. Indywidualnie, Filippo wybrał wariant 2h dziennie, ja - 3h, a co! Nie, mam nadzieję, że zrobimy krok do przodu, bo ja ten podręcznik już trochę przerobiłem przed wyjazdem, jakieś 100 stron, więc będę miał powtórkę na początku i utrwalenie tego co już poznałem. I tu też widzę miłość Pana Boga, bo jeszcze nie pozwolił, żebyśmy się zniechęcili! Co więcej, wczoraj (nie)przypadkowo trafiłem do kamilianów, którzy powiedzieli mi, że jest w Tbilisi jeden Polak, co zna bardzo dobrze gruziński, bo ma żonę Gruzinkę i że z powodzeniem prowadzi naukę. O, wspaniale! Ale mało tego, za chwilę ten człowiek pojawia się w ich progu! Okazało się że prowadzi lekcje w oparciu o ten sam podręcznik i jeszcze dodaje swoje materiały. Tak, że wstępnie umówiłem się z nim na zajęcia w czerwcu, kiedy skończymy miesiąc szkoły. Nie bez znaczenia jest aspekt finansowy, bo szkoła jest dość droga, biorą ponad 10 eur za godzinę od głowy. A tutaj będzie za połowę. No i co? Nie widać, że Pan Bóg za tym stoi?

Chrystus rozsyłał po dwóch.
To też tłumaczy nasz przypadek. Pan Bóg nas wyrwał z dwóch różnych sytuacji, doświadczeń, żeby wrzucić do jednego garnka. Filippo, Włoch, przez ostatnie lata pracował w Rumunii, na granicy z Ukrainą, gdzie rozkręcił bardzo piękną działalność charytatywną w postaci sieci rodzinnych domów dziecka. Dzięki pomocy wolontariuszy utworzył dom dla tych, którzy z domów dziecka wchodzą w dorosłe życie, taki hotelik, gdzie każdy ma swoją „kawalerkę” i może się usamodzielniać. Ale przez większość czasu działał sam, taki trochę „gosia samosia”. Ja z kolei ostatnie lata byłem prawie poza duszpasterstwem, dawałem życie klikając od rana do wieczora w komputer i wiodąc biurowy tryb życia. Przez większą część życia zakonnego byłem w dużych wspólnotach, kilkudziesięciu, a nawet ponad setkę braci. Więc teraz, we dwóch, od rana do wieczora, wspólne modlitwy, posiłki. Bardzo dobre doświadczenie, bo przyjaciela / nieprzyjaciela masz na tacy. Mam świadomość, że tu może się objawiać miłość Boża – dla nas samych, ale i dla innych. Albo może się nie objawiać… Ale na razie nie musimy grać, udawać. Żyjemy w prostocie, mamy zupełnie inne charaktery, usposobienia, i właśnie to może być dobrym materiałem na którym będzie widoczna ta miłość, która nie od nas pochodzi, nie z naszych wysiłków i chęci. Mieszkamy w starej kamieniczce z 1904 roku, która była pierwszą siedzibą biskupa, kiedy przybył w połowie lat 90’ to Gruzji. Przepiękna budowla ale od tamtego czasu nie miała chyba żadnego remontu, przetrwała Związek Radziecki i jedno trzęsienie ziemi, wiec trochę pokrzywiona. Może przy okazji zrobię więcej zdjęć, żeby uchronić od zapomnienia tę architekturę, która Tbilisi nadawała miano Paryża Wschodu. Na dole mieszkają Gruzini. Przemili ludzie. Codziennie czymś nas częstują, zapraszają, robią pokazy kuchni gruzińskiej. A za ścianą mamy… Żydów! I ciekawe doświadczenie. Mieszkanie nasze było jakoś przerabiane, wspólna łazienka była przedzielona, przerobiona. W każdym razie jest tak, że oni do swojej łazienki muszą chodzić przez werandę, która jest za oknem naszej jadalni / kaplicy / salki rekreacyjnej, i… nas mimowolnie podglądają. Bo jak wieczorem u nas pali się światło, to pomimo cienkiej firanki jesteśmy wystawieni im na widok jak na jakiejś scenie, gdy siedzimy przy stole odmawiając laudesy czy spożywając posiłek. No ale właśnie, co oni widzą? Oni czy nie oni, widzą w nas miłość Bożą? 

Wspólnota Kościoła
W Wielki Czwartek (Mszę Krzyżma antycypowano tutaj w środę) uczestniczyliśmy w spotkaniu całego prezbiterium Kościoła łacińskiego w Gruzji. Razem z nami jest nas 20 kapłanów i biskup. Plus Nuncjusz (Polak) i jego sekretarz. Jest też kilka zgromadzeń zakonnych: siostry Matki Teresy, salezjanki, elżbietanki, małe siostry św. Józefa, no i – od 4 października 2012, w Achalcyche – klauzurowe siostry benedyktynki. Z zakonów męskich jako pierwsi przybyli stygmatyni (obecny biskup), kamilianie no i my. To co doświadczamy, to piękna, wręcz rodzinna atmosfera między nami, między zgromadzeniami, między kapłanami. Tu nie ma podziałów my – oni. Wszyscy mają poczucie przynależności do jednej wspólnoty, do jednej „drużyny”. Także relacja z biskupem, który jest jak proboszcz trochę większej parafii. Gdy przychodzimy do niego na obiad, mama Giuseppe (ojciec Józef) sam czasami gotuje i podaje do stołu, a w wolnych chwilach nie stroni od pracy fizycznej przy katedrze czy w gospodarstwie na przedmieściach Tbilisi. Tak go właśnie poznałem rok temu. Gdy czekałem w kurii na spotkanie, kucharka mówi, żebym się nie martwił, bo on na pewno zaraz tu przyjdzie. W pewnej chwili wchodzi człowiek w roboczym kombinezonie, w walonkach, ze skrzynką ogórków i pomidorów prosto z pola i się przedstawia: biskup Giuseppe – zaraz wezmę prysznic i porozmawiamy… byłem w szoku! W tym tygodniu zabiera nasz wszystkich na dwudniową pielgrzymkę do Armenii.

Jeszcze jedno doświadczenie.
W zeszły czwartek byliśmy na spotkaniu zorganizowanym przez Nuncjaturę z okazji wyboru papieża Franciszka. To tradycyjne spotkanie, na które przybywają przedstawiciele dyplomacji, m.in. minister gruzińskiego MSZ, a także duchowni. Przy tej okazji poznałem ekipę naszej Ambasady, pana Konsula z rodziną i nawiązaliśmy kontakt. Bardzo mili ludzie. Z panią konsulową uderzyliśmy w temat, bo okazało się, że w wolnym czasie jest korespondentem KAI. W ten sposób także znaleźliśmy się już w polskich mediach: www.ekai.pl

To może tyle, następnym razem opowiem co było w Armenii.

Dziękuję wszystkim, którzy nawet jedną Zdrowaśką wspierają naszą misję. To także Wasza misja! Jesteśmy Wam bardzo wdzięczni, bo to naprawdę działa! Na każdym kroku są znaki i cuda. I mam nadzieję, już teraz chcę za to Boga błogosławić i Mu dziękować, że tak będzie dalej.

6 komentarzy :

kapucynka pisze...

Bronio,
pięknie! Niech Pan Was umacnia i fajnie, że reaktywowałeś blog! Wspieramy Cię (Was) naszą pamięcią w Panu! Ale język do nauki-masakra!!! Powodzenia - niech język serca wyprzedza wszystko!
Pozdrawiam, s. Magda kapucynka z Siennicy

Anonimowy pisze...

Tomek!
Jestem z Wami. Trzymajcie się, Bóg już wszystko dla Was przygotował:):):)
Asia

Unknown pisze...

Pozdrawiam Tomek. Oglądnąłem film. Budujące. Niech Pan Ci błogosławi.
Mariusz

Unknown pisze...

gruziński: მე ძლიან გახარებული ვარ თქვენი ჩამოსვლით. ამაყი ვარ, რომ თქვენ სწორედ ჩემს ქალაქში ცხოვრობთ და კიდევ ერთხელ მისცემთ მესხ კათოლიკეებს რწმენის ლამაზ მაგალითს. მადლობა უფალს, რომ არსებობთ!
თაკო. ახალციხე
I am very happy for your arrival. I am proud that you live in my town, Akhaltsikhe, and again give you the Meskhetian a beautiful example of the Catholic faith. Luckily, there are!
Tako. Akhaltsikhe

Unknown pisze...

gruziński: მე ძლიან გახარებული ვარ თქვენი ჩამოსვლით. ამაყი ვარ, რომ თქვენ სწორედ ჩემს ქალაქში ცხოვრობთ და კიდევ ერთხელ მისცემთ მესხ კათოლიკეებს რწმენის ლამაზ მაგალითს. მადლობა უფალს, რომ არსებობთ!
თაკო. ახალციხე
I am very happy for your arrival. I am proud that you live in my town, Akhaltsikhe, and again give you the Meskhetian a beautiful example of the Catholic faith. Luckily, there are!
Tako. Akhaltsikhe

Anonimowy pisze...

Padre, ciesze sie i mam nadzieję, że jk niegdyś zawitam na Kazbek......to odwiedzę Cie. Magda Mrozińska
ps pozdrowienia od Bartusia - ma już 14 lat :)