18 lipca 2013

Duszpasterskie próby

BATUMI   Tym razem z tropikalnego brzegu czarnomorskiego! Tak tak, tutaj jest ponoć klimat… równikowy! Zbliżając się do wybrzeża widać jak przyroda się zmienia, ale gdy przejedzie się górki okalające Batumi nagle ma się wrażenie, że to jakiś wielki ogród botaniczny albo Indonezja. Morski kurort to zupełnie inna Gruzja!


Za nami już pierwsze doświadczenia duszpasterskie. Na początku lipca przez tydzień byłem w Achalcyche, zastępowałem proboszcza. Odprawiłem 4 Msze niedzielne po gruzińsku, trochę potu się polało, prawie się odwodniłem. Ale blisko jest Borjomi, słynny kurort górski, wiec niedobory uzupełniłem tamtejszą znakomitą wodą mineralna. Ponoć parafianie ocenili pozytywnie moje wysiłki. Odbiły się one także echem w polskich mediach CZYTAJ WIĘCEJ. Dzięki Bogu, to cudownie, że już mogę sam sprawować liturgię. Jeszcze „mały” problem z głoszeniem Ewangelii, a nawet z jej przeczytaniem, ale mam nadzieję że będzie tylko lepiej. Na razie piszę sobie nad tekstem gruzińskim transkrypcję i w razie oczopląsu mogę się jakoś poratować. Pan Bóg zadbał nawet o tłumacza dla mnie. Ogromną pomocą okazuje Dawid, który zna polski, bo był u nas w postulacie. Dzięki niemu mogę głosić homilie czy powiedzieć jakąś konferencję.


Drugi tydzień doświadczeń duszpasterskich to pobyt z młodzieżą na obozie w Batumi. Było nas ponad 50 osób, w wieku od 15 lat do chyba 30tki. Nie było łatwo, ale daliśmy radę. Razem ze mną był ks. Artur, który rozpoczyna swoją posługę w Suchumi, w separatystycznym regionie Abchazji. Mieszkaliśmy w domu Caritasu, parę minut marszrutką od centrum miasta, w zielonej krainie. Oprócz programu rekreacyjnego udało się zrobić raz dziennie konferencję albo pracę w grupach, robiliśmy też laudesy i nieszpory i codziennie Mszę św. W niedzielę byliśmy w kościele w mieście. Dojeżdża tam padre Gabriele z Kutaisi. Sama parafia jest dość niewielka, ale kościół zapełniają… polscy turyści. Gabriele pozwolił mi powiedzieć kilka słów homilii. Zacząłem: kto mnie rozumie niech podniesie rękę i pół kościoła ręce w góre! Jakby ktoś się wybierał do Batumi, to Msza św. jest w niedziele o 17. Pobyt z młodzieżą był dla mnie dobrym doświadczeniem, także językowym. Mogłem co prawda tylko parę słów zamienić ale z drugiej strony jeszcze bardziej wzmocniło to we mnie pragnienie by się uczyć języka, by móc z ludźmi rozmawiać i ich słuchać. Teraz mogłem tylko cieszyć się wymianą spojrzeń, uśmiechów, z prostotą i szczerością. To też dobre. Jako pewien makament tych obozów (bo w czasie wakacji odbywa się ich w sumie kilkanaście, w różnych miejscach) można uznać zasadę, że uczestnicy prawie nic nie płacą. Opłata, którą wnoszą nie wystarczyłaby nawet na przejazd w obie strony. Reszta jest gratis. Oczywiście są sytuacje, że są dzieci z ubogich rodzin i trzeba im pomóc. Ale w wielu przypadkach tak nie jest. Niektórzy duszpasterze mówią zwracają uwagę: jeśli młodzież ze wspólnot neo, często z rodzin wielodzietnych jest w stanie uzbierać sobie środki, zorganizować się i zapłacić całą sumę za pobyt, gdzie w prostych warunkach są nastawieni przede wszystkim na duchową strawę, i potem są z wszystkiego zadowoleni, a tu się staje na głowie żeby znaleźć sponsorów i wszystkie koszty pokryć, a potem towarzystwo marudzi i chce robić co im się podoba, to coś nie gra. Jestem za pomocą, ale taką, która nie będzie odbierała inicjatywy młodzieży i będzie w nich wzbudzała przedsiębiorczość, nawet w takich sytuacjach. Bo co będzie gdy zabraknie darmowych obozów wakacyjnych?

Z Batumi prowadzi do Achalcyche droga przez góry, ale jest w opłakanym stanie, nawet na jeepa to duże wyzwanie. Może kiedyś Gruzini ją wyrychtują to będzie super połączenie. To tylko 160 km. A tak trzeba dookoła, prawie 6 godzin jazdy. Z Batumi też jest bisko do Turcji. Od ostatnich zabudowań do miejscowości Sarpi, gdzie jest przejście graniczne doszedłem w pół godziny. Po wojażach teraz kilka dni jesteśmy w Tbilisi. Powoli odliczamy dni do wyjazdu. Ja jade do Polski, na początku sierpnia może mi się uda z kimś z Was spotkać? A Filippo leci do Rumunii, gdzie pracował przez 10 lat, i tam jeszcze wcześniej miał zaplanowany obóz wolontariatu nad ukraińską granicą, w miejscowości Sighet. Wykorzystuję czas także na naukę. Mam szczęście, że znalazłem polskiego nauczyciela! To cudowne, że mogł mi wytłumaczyć trochę gramatyki po polsku! Krzysztof uczył się gruzińskiego w Warszawie na UW i przyjechal do Gruzji akurat na dwa dni przed wybuchem wojny w 2008. To była jego pierwsza podróż zagraniczna i pierwszy lot samolotem. Nie nacieszył się długo pobytem, bo zaraz dostał smsa z polskiej ambasady ze jest ewakuacja do Erewania skąd Polaków zabrał do Polski prezydencki Tupolew. Ale się chłopak nie zniechęcił, mało tego, poślubił Gruzinkę! Mówi teraz bardzo dobrze po gruzińsku, jest także tłumaczem i uczy polskiego. Ten człowiek dla mnie to kolejne błogosławieństwo!...

2 komentarze :

Unknown pisze...

qué lindo, gracias!

Aneta pisze...

Zapraszam do Lublina :)