20 października 2013

To dopiero pielgrzymka…

RZYM Nie spodziewałem się, że będę mógł odwiedzić Wieczne Miasto tak szybko, ale że będzie to tyle wysiłku kosztowało… Z okazji Roku Wiary została zorganizowana z Gruzji pielgrzymka autokarowa, podkreślmy to. Z wszystkich placówek katolickich po kilka, kilkanaście osób, tak że uzbierało się nas na cały autokar. Ze względu na koszty wybrano taki środek lokomocji. Pamiętam jak z Polski jeździliśmy Jelczem na początku lat 90tych. Coś w tym stylu tylko że dwa razy dłużej.

Nieszpory w porcie w Igumenicy (GR), w oczekiwaniu na prom.

Wyjechaliśmy we wtorek, 8 października o 4 rano z Tbilisi i dojechaliśmy do Rzymu w… sobotę o 2 w nocy. Bez noclegu. Jazda nocą. Trzeba było pilnować kierowców i to było najtrudniejsze. Jechaliśmy przez Turcję i Grecję. Stamtąd, z Igumenicy, promem do Bari. Tu można było trochę się zregenerować na karimacie. W Bari odwiedziliśmy sanktuarium św. Mikołaja. I tu była ciekawa sytuacja, bo razem z nami na promie była grupa prawosławnych z Rosji. My mieliśmy zarezerwowaną Msze św. w bazylice. Tak się złożyło że i oni się zeszli razem z nami i… usiedli przed ołtarzem. Później przyszli ich duszpasterze i razem z nami byli na Eucharystii, inna sprawa czy uczestniczyli. Ale nie wyszli. Kobiety z zainteresowaniem spoglądały na nas gdy klękaliśmy, czy żegnaliśmy się. Ale niestety baciuszkom głowę odkręcało na podniesienie… Poźniej jeden z mnichów zaczął się za mną serdecznie witać, ściskać, i chciał pewnie coś mówić, ale się okazało że jest niemową. Ja chciałem coś zagadać do innego, to ten z kolei udawał że nie słyszy…
Przed bazyliką św. Mikołaja w Bari

Z Bari do Rzymu jeszcze kawał drogi, po drodze namówiłem grupę na odwiedzenie San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio nie jest w Gruzji zbytnio znany, ale coś ludzie wiedzieli. Byli poruszeni wizytą w klasztorze, w starym kościółku, ale już duży kościół nie na wszystkich zrobił dobre wrażenie. W Rzymie ogromnym problemem był nocleg, bo żeby było taniej mieszkaliśmy w 4 różnych miejscach: na Tiburtinie, na Salarii, na Flaminii i koło Koloseum. Żeby wszystkich rozwieźć i potem zebrać trzeba było prawie 3h. Autobus, którym jechaliśmy, z naszej katolickiej firmy Omnes Tour, był ponoć najlepszy w Gruzji, w Rzymie okazało się, że jest za stary, żeby uzyskać pozwolenie na wjazd do miasta (które swoją drogą kosztuje 120 eur/dziennie). Więc musieliśmy ryzykować i jechać bez pozwolenia.

Najważniejszym punktem programu była Eucharystia z Franciszkem na placu Św. Piotra, w obecności figury Matki Bożej Fatimskiej. Było ponad 100 tys. Pielgrzymów z całego świata. i podczas tej liturgii, w modlitwie wiernych, rozbrzmiało na placu jedno wezwanie po gruzińsku! To doświadczenie uniwersalności Kościoła, dla tej małej grupy z Gruzji, było z pewnością mocnym zastrzykiem wiary i umocnieniem w przynależności do wielkiej wspólnoty katolickiej.

Byliśmy tez we Florencji

Ta pielgrzymka była dla mnie powrotem do przeżyć sprzed 25 lat, kiedy byliśmy pod koniec lat 80tych na oazie w Rzymie. Wtedy też chodziliśmy z flagą po mieście, mieliśmy poczucie wyjątkowości, że jesteśmy może jedyną grupą z Polski. Wszystko na nas robiło ogromne wrażenie, i bazyliki, i monumenty i… sklepy, i lody! To samo przeżywałem jeszcze raz z Gruzinami. Mieliśmy wielka flagę, żeby łatwiej było też trzymać się grupy, ale co chwile ktoś się gubił, bo zagapił się w jakąś wystawę albo musiał sobie kupić loda. Wszyscy mieli nogi popuchnięte jak u słonia, niektórzy ledwo się snuli. A mimo to byli szczęśliwi i chłonęli każde miejsce, każde spotkanie. Byliśmy na pięknej liturgii w bazylice na Zatybrzu, przygotowanej przez Wspólnotę Św. Idziego. Po zakończeniu ludzie byli zachwyceni, mówili – jak w bajce! Było czymś wzruszającym móc z nimi być i uczestniczyć w ich przeżyciach. Pomimo totalnego zmęczenia, bo codziennie rano pobudka o 4 – 5 i powrót przed północą, na twarzach było widać wdzięczność i szczęście. Poprosiłem o pomoc braci ze wspólnoty neokatechumenalnej, by zorganizować jakieś prowiant, podczas wędrówek po mieście. Bracia przybyli z całą furą kanapek, soczków, napojów – mieliśmy piękny piknik przy bazylice św. Pawła i jedzenia nam starczyło na jeszcze kilka dni. Na Gruzinach ta gościnność zrobiła też duże wrażenie. Bo oni też są gościnni.

Jedynie trochę dramatyczny był koniec. Ostatniego dnia, w środę rano wyjechaliśmy do Asyżu. Tam mieliśmy zaledwie 1,5 h, bo o 15 z Ankony mieliśmy prom do Grecji. Zobaczyliśmy św. Franciszka, potem spacerkiem przez miasto, św. Klara i jesteśmy na parkingu, przed 11, żeby móc dojechać na czas do portu. Nie ma 4 dziewcznyn… bo zachciało im się zakupów… czekamy, szukamy. Wreszcie są. Mamy odjeżdżać, a się okazuje że nie ma jeszcze jednego pana. Biegamy po mieście z flagą, szukamy, zgłaszamy na policję. Nie ma. A tu już godzina 12 i żeby zdążyć na odprawę - szanse coraz mniejsze. Przed 13 dzięki policji człowiek się znalazł… Dzwonimy do biura w Tbilisi, żeby nam pomogli coś z promem. Ale w biurze nie ma prądu, komputery nie działają. Dzwonimy do portu, oni też nie mogą zagwarantować, że prom poczeka. Jedziemy w ciemno. Dopiero w okolicach Maceraty dostajemy telefon ze statku, że mogą na nas 20 minut poczekać. Liczymy kilometry, patrzymy na GPS, na zegarek. Jedziemy bez zatrzymania przez port w Ankonie i prosto wjeżdżamy na statek. Klapy zaraz się zamykają i prom rusza. To był cud!
I jeszcze 3 dni drogi z powrotem. Ale to już pikuś.

2 komentarze :

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

საინტერესოა, მომეწონა :)