5 sierpnia 2014

Wyprawy na górskie koczowiska

ABASTUMANI, UDE  Wycieczka w góry – wydawać by się mogło, że nic nowego pod słońcem, a jednak dwie ostatnie wyprawy były zupełnie nowym doświadczeniem. To był skok w zupełnie inną rzeczywistość. To jedno z przeżyć, o których można poczytać w książkach podróżniczych.

W okresie letnim, mniej więcej od końca czerwca do połowy września mieszkańcy wiosek idą ze swoim bydłem w góry. Kiedyś były to masowe przedsięwzięcia. Tylko niewielka garstka ludzi zostawała w domu. Kilkakrotnie słyszałem o tych miejscach, tzw. kaczowkach, próbowałem sobie to wyobrazić. Raz ktoś mnie poczęstował serem lub masłem stamtąd, samo zdrowie. Ale gdy zobaczyłem na własne oczy – totalne zaskoczenie. Generalnie w Gruzji ludzie żyją bardzo prosto, biednie, w wioskach normą jest kibelek w ogródku. Ale tam, w górach, to jeszcze podróż do przeszłości. Razem z gośćmi z Polski i miejscową znajomą wyruszyliśmy z Abastumani. Szliśmy i szliśmy. Wybraliśmy drogę pewną ale dłuższą, którą od czasu do czasu jakiś „kaskaderski” uazik przejeżdżał, albo grupa jeepów, wożąca turystów szukających wrażeń w autach 4x4.  Droga ta, z wieloma zakrętami i wkręcaniem się na ponad 2000 m prowadzi z południa Gruzji, na północ, do Kutaisi. Ale gdyby ktoś miał pokusę skrócić tędy drogę, to lepiej objechać dookoła, przez Borjomi, Khashuri, no chyba że ktoś ma 4x4 i lubi się telepać. Podobno miejscowi wdrapują się na górę na piechotę w 1,5 – 2h. Nam zeszło 6h… Trzeba znać skróty i mieć zaprawę w ostrych podejściach.
Miejscowi całą trasę z Iwlity na szczyty pokonują z krowami pieszo, zajmuje im to cały dzień, od świtu. Tylko niezbędny sprzęt i starsi jadą na pace ciężarówek.
Powoli dotarliśmy na poziom kaczowek. Widoki jakie zobaczyliśmy - bajeczne. Najpierw strona południowa Małego Kaukazu, z pasmem gór po stronie Turcji, a później przechodzimy przez pagórek i odsłania się widok na północ, w strone Kutaisi. Horyzont po południu usłany był bałwankami chmurek, ale następnego dnia, o świcie, odsłoniły się ośnieżone szczyty Wielkiego Kaukazu. Po sprawdzeniu na mapie to odległość ok 150 km. No i doszliśmy do celu. Koczowka wioski Iwlita. Po drodze widzieliśmy inne osady, drewniane szopy, szałasy, czy jak to zwał. Ale czy można to nazwać daczą?


Iwlickie ranczo pięknie położone, z rozległą panorama. Nie można się napatrzeć na te zielone wzgórza! Tylko miejscami jakieś skałki. Ale najciekawsze są warunki w jakich żyją "koczownicy"…  bez prądu, bez gazu, jedno źródełko, wodę trzeba sobie przynieść. Wszędzie krowie placki i ich woń w zdrowym powietrzu. Szałasy są bez okien, najwyżej mała szybka, albo celofan wpuszczają trochę światła w dzień. Przez szpary w dechach pracują „nawiewy”. Dlatego wnętrza są wytapetowane różnymi tekturami czy papierami. A za ścianą, jak się okazało przy układaniu się do snu, układają się do spania krowy. Układają się i układają. I jeszcze te dzwonki i brzdąkają przez całą noc. Ludzie idą spać z kurami, tzn. kury za ścianą i wstają wcześnie rano by wydoić krowy i wypuścić na pastwiska. Mnie potrzeba zerwała o 6 rano, w samą porę, bo akurat wstawało słońce! Przecierałem oczy ze zdumienia, na horyzoncie odsłoniły się wielkie góry, które osłaniają Gruzję od Rosji.
Na to malownicze odludzie raz w tygodniu przyjeżdża samochód, który zabiera od ludzi wyroby mleczne, sery, śmietanę i wozi na bazar aż do Tbilisi, bo tam lepsza cena. Tą drogą można też coś zamówić, żeby wwieźć na górę. Niektórzy częściej korzystają z różnych pojazdów ale niestety taki transport ma swoją cenę. Na jeden kurs, tam i z powrotem, trzeba wyłożyć minimum 100 lari, czyli ok 180 zł. Kiedyś nie było takich udogodnień to i więcej ludzi było.
Moja wyprawa miała oprócz turystyki cel duchowy. Na kaczowce jest parę osób, które zachowały wiarę katolicką (wioska Iwlita kilkanaście lat temu przeszła na prawosławie, ale o tym innym razem) i dla nich wziąłem do plecaka kielich, hostie, wino, by móc im odprawić Mszę św.
Było pięknym doświadczeniem widzieć ich radość i wdzięczność za dar Eucharystii. A później było „czym chata bogata”…  sery, śmietana, mleko, domowy chleb. Z powrotem już wracaliśmy ścinając zakręty, dzięki temu zejście zajęło nam niewiele ponad 3 godziny.

Kilka dni później miałem kolejną wyprawę, tym razem na Koczowkę wsi Ude i Arali. Mieszczą się one tuż przy pasie granicznym. Dosłownie 10 m od jednej chałupy przebiega płot, postawiony pewnie jeszcze za czasów ZSRR. Tam duszpasterzuje ks. Jerzy Szymerowski. Okazją była uroczystość odpustowa. Tam pieszo trochę daleko. Jechaliśmy 25 letnim range roverem, dwa razy zagotowaliśmy wodę, pokonując zwały kamieni, przeprawiając się przez doły, wyrwy i płynące potoki. Tą samą drogę pokonał też ksiądz biskup, Giuseppe, który co roku jest gościem tej uroczystości. Nie wiem czy jakiś hierarcha w Polsce miałby zapał i odwagę by na takie „odpusty” się wybierać… Ks. Jerzy natomiast tę drogę pokonuje co tydzień! Wcześniej miał Ładę Nivę, to po każdym powrocie oddawał ją do mechanika.

Przy powrotach z kaczowek często giną ludzie. Na gruzawiki jest ładowane siano, jak piramida, na górze siadają ludzie, czasami z dziećmi, a kierowcy jada po pijaku. Nie trudno sobie wyobrazić jak łatwo o nieszczęście.
Udis mta, czyli góra udyjska, to jedna z większych osad pasterskich na południu Gruzji. Leży na podobnej wysokości co Iwlicka, powyżej 2100m. W sumie razem z aralską może tam w lecie przebywać ponad 200 osób. Dużo dzieci, młodzieży. Niektórzy przyjeżdżają tylko rekreacyjnie. Dacze w tych górach są nieco inne. O ile w Iwlickiej wiosce bydło mieszka za ściana, to tutaj domy są na palach i pod spodem jest legowisko dla zwierząt, które swoim ciepłem robią "ogrzewanie podłogowe", przy okazji napełniając izby swoją wonią... Pomimo lata w górach, zwłaszcza gdy naciągną chmury, robi się bardzo zimno. Trzeba palić w pieczkach.

Na koczowce jest nawet mała kapliczka i „plebania”, oczywiście wszystko w tym samym stylu. Msza św. zgromadziła sporo wiernych. Byli też goście, którzy przyjechali specjalnie zamówioną ciężarówką. Okazuje się, że po śmigłowcu, którego oczywiście nikt tu nie widział, to najlepszy środek transportu – stary, rozklekotany, szkaradny Ził. Nawet brytyjski jeep z trudem dawał mu radę.
Jak przyjedziecie do Gruzji to może uda się zorganizować jakąś wizytę w „tak pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnych”!

Przy okazji. Kilka dni temu odwiedziła mnie para pielgrzymów, Darwina i Jacek, którzy pieszo idą od granicy z Abchazją, przez Batumi, Achalcyche, Gori, Tbilisi, do grobu św. Nino, w Bodbe, w Kachetii. Już są 3 dni w drodzie, a to dopiero połowa. Ich wyprawa jest w ramach projektu http://idzieczlowiek.pl/ . Tutaj można śledzić ich wędrówkę http://www.naszewedrowanie.blogspot.com/ . Poprosiłem ich o ofiarowanie trochę pielgrzymiego trudu w intencji jedności chrześcijan i o odzyskanie naszych kościołów…  Odpisali mi dzisiaj, że są już za Borjomi. Dobrej drogi, z Bogiem!

5 komentarzy :

Anonimowy pisze...

Świetny tekst! Działa na wyobraźnię. Bardzo miło się czytało. Aż się prosi o jakieś fotografie :) Dopełnią luki wyobraźni. Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Fotografie wyświetliły się po jakimś czasie. Super wyprawa!

Karolina N pisze...

https://twitter.com/WolontMisOFMCap/status/498515508904624128

https://twitter.com/WolontMisOFMCap/status/498519492000231424

Pozdrawia Wolontariat Misyjny OFMCap!

Oblicza Gruzji pisze...

Też o wioseczce sezonowej katolików z Iwlity - http://obliczagruzji.monomit.pl/migawki-z-drogi/spacer-w-chmurach-na-przeleczy-zekari-2013-06-22

Anonimowy pisze...

Padre Tomku - świetna relacja, a fotki -miód......mam nadzieję, że dobrze ci tam.......za rok zamierzam wybrać sie w góry gruzińskie, ta wiec postaram sie odwiedzić - magda mrozińska